A ja jestem Syrenką i macham sobie ogonem



Uwielbiam ten stan, gdy mała rzecz wyprowadza mnie z równowagi. Nauczyłam się, że za tym uczuciem czekają diamenty.

Sala warsztatowa, wieczór, zapach kadzidła, światło świec. Wróciłyśmy po medytacji. W kobiecym kręgu dzielimy się tym, co w nas. Żywe. Dobre. Jakieś. Płyną opowieści z samego źródła. Jest wilgotno i miękko. Słowa szemrają w uważnej ciszy. I nagle jak paznokciem po tablicy: a ja to sobie wyobrażałam przez większość czasu, że jestem syrenką i tak sobie macham ogonem. O tak o.

Myśli pędzą, oceny pędzą, porównania pędzą. Syreni ogon - żart, brak szacunku, głębi, blokujące grupę, wygłup jakiś…

Odbijało mi się to zdanie niesmakiem, czkawką jeszcze jakiś czas, aż siadło.

Słowa wypowiedziane na głos wywołują echo, w tych którzy je usłyszą. Rozchodzą się jak kręgi na wodzie, ożywiając, dotykając, wypłukując. W oczywisty sposób uwielbiam słowa, które siadają we mnie z poczuciem: hej, też tak mam! To jak maleńkie potwierdzenie swojego człowieczeństwa. Nie wszyscy lubią pietruszkę. Są inni ludzie, którzy boją się latać. Matki czasem płaczą w poduszkę z bezsilności. Jestem ok.

Uczę się doceniać słowa, które wywołują we mnie sprzeciw, ocenę, pogardę, wstyd. Spoiler alert: nie jestem wolna od tych emocji, prawdopodobnie nigdy nie będę. Na koniec tego procesu dziękowałam przede wszystkim za Syrenkę i jej cudny ogon. Wyciągający kij z dupy, wnoszący dziecięcą energię lekkości i buntu, gdy ściany pudełka napierają, gdy bagienko dopasowania się zasysa zbyt mocno.

U mnie taka stagnacja, a Wy zabiegane, zarobione, że wstyd mi się przyznać, że u mnie nie. U Was trudno, to jak wnieść moje łatwo i Was nie stracić? Jak wnosić swój ból, gdy u wszystkich pachnie wiosną? Nie psuj nastroju, nie histeryzuj, nie przesadzaj, nie odstawaj. I przede wszystkim wśród dorosłych, poważnych ludzi, nigdy, przenigdy nie bądź syrenką.

Dawaj ludziom to czego prawdopodobnie oczekują. A będziesz częścią. Miliony razy byłam w tym miejscu - nie sikając, nie ziewając, nie wychylając się ze średniej statystycznej. Nosząc garnitury na spotkania garniturowe i koszulę w arbuzy na hawajskie piątki. Jak ktoś przyniósł ciasto, to je jadłam. Jak ktoś opowiadał żart, to się śmiałam. Oczywiste. Zwłaszcza te hawajskie piątki.

Zawsze wiem jak powinno być, żeby zachować równowagę grupy. Jestem po latach treningu zgadywania potrzeb i nastrojów. Nie odrzucam tego, odnajduję w tym swoją super moc. Szczerze mówiąc nigdy nie przerzuciłam wajchy na drugą stronę. Nie stałam się jedynym flamingiem wśród pingwinów. Czasami wydaje mi się, że powinnam, że dopiero tam jest ta prawdziwa, dzika wolność.

Jeszcze tam nie jestem i szczerze mówiąc, nie wiem czy kiedyś będę. Lubię balans, harmonię, łagodny przepływ. Taki stan mi służy, ładuje moje życiowe baterie. Lubię stan, w którym nie naruszam.

Jednak już nigdy z miejsca lęku przed odrzuceniem. W moim nowym teraz, za każdym razem chcę podejmować decyzję, czy utrzymanie równowagi i harmonii nie odbywa się moim kosztem. Kosztem moich potrzeb, wartości, życiowej energii.

Dzisiaj krok po kroku sprawdzam, jakby to było w butonierkę garnituru włożyć kilka różowych piór. Wystarczająco widoczny sygnał. Już się najadłam. Dzisiaj tego nie zrobię. Potrzebuję ciszy. Nie chce mi się gotować. Nie wiem. Potrzebuję wsparcia. Tęsknię.

Każde kolejne słowo prawdy, zatacza swoje kręgi, wydobywa na powierzchnię kolejną prawdę: o relacjach, w których jestem, o życiu, które dla siebie zbudowałam, o mnie.

Z każdym wypowiedzianym słowem jest jakby łatwiej, czuję więcej przestrzeni, większą łatwość powiedzenia kolejnego prawdziwego zdania.

Aż do miejsca, kiedy narzucony schemat zaczyna dusić za gardło, zabiera powietrze i robi się zbyt ciasny. Pozwalam sobie wtedy założyć syreni ogon. Spuszczam powietrze z rozdętego „tak trzeba” i tak sobie po prostu jestem syrenką. I macham ogonem. O rany, jak ja wtedy macham.